niedziela, 9 lutego 2014

Tylko prawda jest ciekawa

                                      Olga Supryn klasa IID
Praca wyróżniona w konkursie pt.
„Tylko prawda jest ciekawa”
temat: „Opowiem ci o Komandorze”

     Pewnego dnia, jak co tydzień wnuki poprosiły mnie o opowiedzenie im   jakiejś ciekawej historii.
-Dziadku, opowiedz nam coś o czasach, gdy byłeś mały!
-A o czym chcecie posłuchać?- spytałem.
-O kimś, kto znacząco zasłużył się dla Polski.
-I miał niezwykłe życie...
-I został bohaterem!
-W takim razie posłuchajcie opowieści o Komandorze Stanisławie Mieszkowskim.
I wtedy zacząłem opowiadać...    
     Komandor Stanisław Mieszkowski urodził się 17 czerwca 1903 roku w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie chodził do gimnazjum. Później uczył się w Pabianicach, był także harcerzem, czego dowiedziałem się od niego, gdy przeniósł się do Gimnazjum im. Hetmana Stanisława Żółkiewskiego w Siedlcach. Ja też tam uczęszczałem, do starszej o rok klasy, a dzięki przypadkowi poznaliśmy się i zostaliśmy przyjaciółmi. Jednak w 1919 roku rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka. Obaj wstąpiliśmy ochotniczo w szeregi Wojska Polskiego, aby walczyć o wolność Polski
-naszej umiłowanej ojczyzny. Zostaliśmy przydzieleni razem do jednostki piechoty, skąd trafiliśmy na front czeski w skład 22 Pułku Piechoty,
a przeżycia wojenne scementowały naszą przyjaźń. Szczęśliwie udało nam się wyjść bez uszczerbku z walk, lecz po zakończeniu działań wojennych nasze drogi się rozeszły. On wrócił do Siedlec, a ja wyjechałem do Warszawy. 
     Pisaliśmy jednak do siebie listy, z których dowiedziałem się, że w 1923 roku zdał maturę w Siedlcach i wkrótce po tym wstąpił na Kurs Unitarny Piechoty w Warszawie. Przerwał jednak szkolenie i zdał egzamin konkursowy do Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej w Toruniu, a w 1927 zakończył naukę i otrzymał promocje oficerską w Korpusie Morskim. Jakaż duma emanowała z jego listów do mnie! Jednak nie zakończył jeszcze wtedy edukacji, ponieważ został również absolwentem szkoły oficerów artylerii morskiej "Ecole des officers canonniers" w Tulonie we Francji, którą ukończył w 1930. Podziwiałem jego wolę nauki, ale sam niestety nie ukończyłem żadnej szkoły wojskowej.
     W tym czasie urwał się nasz kontakt, ponieważ przeprowadziłem się do małej wsi pod Warszawą. Od przyjaciół przebywających w Gdańsku dowiedziałem się, że Stanisław odbywał służbę (jako oficer) na różnych statkach, a w 1933 został nawet I oficerem artylerii niszczyciela ORP Burza.
     Nasze kolejne spotkanie nastąpiło w Warszawie. Na początku Stanisław nie wiedział z kim rozmawia -nie widzieliśmy się przecież przez kilka lat,  jednak ja rozpoznałem go od razu. W trakcie rozmowy powiedział mi, że pracuje w Kierownictwie Marynarki Wojennej i zajmuje tam etat kierownika Referatu Broni Szefostwa Artylerii i Służby Uzbrojenia. Obiecałem, że niedługo go odwiedzę, jednak z powodów rodzinnych (moja mama a wasza prababcia Aniela ciężko zachorowała) zrobiłem to dopiero w 1936. Mój przyjaciel był już wtedy oficerem artylerii w Dowództwie Floty, a w niedługim czasie po moim przyjeździe do niego, do Gdyni, wyjechał do Francji, aby nadzorować budowę stawiacza min ORP "Gryf" w Hawrze. Z kolei rok później został I oficerem artylerii w pierwszych załogach niszczycieli OORP "Grom" i "Błyskawica" oraz dowódcą Oddziału Podchorążych Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej. O jego dalszych losach dowiadywałem się już z listów.
     Kiedy pierwszego września 1939 roku usłyszałem w radiu, że Niemcy zaatakowali Polskę, nie mogłem w to uwierzyć. Mimo że wiele symptomów wskazywało na to, że konflikt wkrótce wybuchnie, nie spodziewaliśmy się ataku obydwu sąsiadów. Liczyliśmy na to, że zdążymy lepiej przygotować się do odparcia agresji. Wierzyliśmy w to, że sojusznicy nam pomogą, jednak z upływem dni ta wiara malała, aż w końcu zgasła całkowicie.
            Druga wojna światowa rozpoczęła się natarciem na polskie Wybrzeże, gdzie Stanisław Mieszkowski zasłynął jako nadzwyczajny dowódca, broniący ojczyzny. Opiekował się swoimi podwładnymi najlepiej jak umiał. Był niezwykle walecznym i rozsądnym żołnierzem. Potrafił jednak sprawić, że marynarze poszliby za nim w ogień. Był niezwykle skuteczny i opierał się siłom wroga przez długi czas. Niestety  wobec przeważających wojsk nieprzyjaciela jego jednostka była zmuszona się poddać. Jednak po kapitulacji Półwyspu Helskiego dostał się do niewoli niemieckiej, o czym doniosła mi ciotka z Gdyni.
     Czasy wojny były bardzo ciężkie. Nie ruszyłem na front z powodu płonicy, na którą zachorowałem dwa dni przed wybuchem wojny. Jednak  już kilka tygodni później, już pod okupacją niemiecką roznosiłem w Warszawie ulotki polskiego podziemia otrzymane od jednego z członków AK. Chciałem przynajmniej w ten sposób pomóc Polsce w oswobodzeniu się z niewoli. W tym samym czasie mój najbliższy przyjaciel, Mieszkowski znajdował się w oflagach, a w trakcie przebywania w nich wykładał artylerię i język rosyjski. Podtrzymywał ducha wśród żołnierzy i 
troszczył się o słabszych. Starał się pomagać w czym tylko mógł i był wzorem dla reszty jeńców. Zarażał wszystkich wiarą, że wojna wkrótce się skończy i wszyscy wrócą do domu, do swoich rodzin i będą mogli pracować na rzecz wolnej i niepodległej Polski. 
     W 1945 roku po wielu trudach i walkach zakończyła się II wojna światowa, z której większość naszej rodziny (w tym ja sam) uszła cało. W tym samym roku, po wyjściu z oflagu Mieszkowski zdecydował się powrócić na Wybrzeże, gdzie między innymi organizował Oficerską Szkołę Marynarki Wojennej w Gdyni. Co jakiś czas miałem okazję przeczytać jeden z jego licznych artykułów o siłach morskich w takich pismach jak Bellona, Marynarz Polski, Polska Zbrojna, czy Przegląd Morski. W latach 1947-1949 ponadto pełnił funkcję Szefa Sztabu Głównego Marynarki Wojennej.
    
     Pewnie moje życie toczyłoby się dawnym, przedwojennym trybem -mimo wielu zmian jakie zaszły, starałem się żyć normalnie- gdyby nie to, że  20 października 1950 otrzymałem tragiczną wiadomość: mój przyjaciel został aresztowany przez funkcjonariuszy Głównego Zarządu Informacji MON. Mimo starań o uwolnienie, Komandor został udręczony w dwa lata trwającym brutalnym śledztwie, a 21 lipca 1952 skazany przez Najwyższy Sąd Wojskowy na karę śmierci pod fałszywymi zarzutami działalności szpiegowskiej. Wraz z nim ukarani zostali w tym samym procesie: kmdr por. Robert Kasperski, kmdr por. Zbigniew Przybyszewski, kmdr Jerzy Staniewicz, i Marian Wojcieszek. Wyrok wykonano w Więzieniu Mokotowskim w Warszawie 16 grudnia 1952. Był to bardzo smutny dzień w moim życiu, ponieważ tragicznie zginął mój najbliższy przyjaciel; byłem pogrążony w rozpaczy po jego śmierci. Niestety, nie poznałem (tak jak i inni) prawdziwego miejsca jego pochówku. Aby się pomodlić w jego intencji przychodziłem na  symboliczny grób na Powązkach w Kwaterze „Na łączce”.
     Cztery lata później jego postać została zrehabilitowana- decyzją z 24 kwietnia Naczelny Sąd Wojskowy wznowił postępowanie i uchylił wyrok z 1952, stwierdzając całkowitą niewinność skazanych. Naród polski nie zapomniał o jego bohaterstwie- w 1984 poświęcono tablicę jego pamięci w kościele św. Michała Archanioła w Gdyni-Oksywiu. W 2003 imieniem Komandora nazwano skwer w Kołobrzegu, a w 2007 odsłonięto tam także jego pomnik, autorstwa rzeźbiarza Romualda Wiśniewskiego. Otrzymał  również wiele orderów i medali, niektóre już pośmiertnie, m. in. Order Krzyża Grunwaldu III klasy, Srebrny Krzyż Zasługi, Medal Zwycięstwa i Wolności oraz Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Bardzo cieszą mnie te dowody pamięci i uznania dla mojego przyjaciela, który dokonał wiele dla Polski.
   Niezwykła opowieść spodobała się moim wnukom, bardzo zainteresowanym losami Komandora i sytuacją w Polsce za jego życia. Mam nadzieję, że pamięć o Komandorze Stanisławie Mieszkowskim, jako wielkim protagoniście polskim przetrwa próbę czasu, tak aby przyszłe pokolenia także usłyszały o nim i jego dokonaniach.


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz